Proszę czekać...

Nie stracisz prawka po przekroczeniu 24 punktów karnych?

W sobotę (17.09.2022) w życie weszły nowe przepisy, które mają poskromić kierowców przed łamaniem prawa drogowego. Wyraźnie widać większą ilość patroli na ulicach, dokładnie tak, jak miało to miejsce w styczniu i lutym, kiedy uprawomocniła się nowelizacja ustawy, drastycznie podnosząc taryfikator i cennik mandatów. Już wtedy pisaliśmy, że nowymi przepisami politycy udowodnili, że bezpieczeństwo na drogach mają w poważaniu tak głębokim, jak depresja przedsiębiorcy po wprowadzeniu Nowego Ładu. Dziś przychodzimy z kolejnym, niezwykle silnym argumentem na poparcie tezy, że wszystkie te zmiany i nowelizacje to jeden wielki skok na kasę. Czyją kasę?

Wiadomo, że kierowców. Dziura budżetowa, 500+, emerytura+ czy 15 wypłata dla górników to spore koszty i ktoś musi je pokryć. Jako że rząd nie posiada własnych pieniędzy, płacić będzie jak zwykle obywatel. Żyjemy w mocno zmotoryzowanych czasach, w których ruch drogowy jest podstawą ekonomii i egzystencji (dostawy towarów, transport medyczny i sanitarny, dojazdy do pracy itp.), dlatego najłatwiej jest wyciągać pieniądze od kierowców i właścicieli pojazdów.

Co po zebraniu 24 punktów?

Do tej pory spraw była prosta — po uzbieraniu 24 punktów można było je wymienić na rower, a prawo jazdy lądowało na komendzie. Konieczne było przejście egzaminu sprawdzającego, który wcale nie jest łatwiej zdać, posiadając już doświadczenie za kółkiem. Wiele nawyków z codziennej, wieloletniej jazdy (trzymanie kierownicy jedną ręką, wyrzucanie na luz przed zatrzymaniem pojazdu, trzymanie kierownicy jak komu wygodnie zamiast "za piętnaście trzecia", itp.) może szybko załatwić nam miejsce w kolejce do kasy, żeby opłacić kolejny termin. Ponadto punkty karne można było anulować specjalnym kursem (za nie więcej niż 400 zł można było pozbyć się maks. 6 punktów raz na pół roku), mimo że po upływie roku anulowały się one z automatu.

Według nowego pomysłu Ministerstwa Infrastruktury zamiast egzaminu sprawdzającego kierowca stwarzający zagrożenie na drodze ma przejść 28-ogodzinny kurs reedukacyjny. Co w tym złego, zapytacie? Otóż kurs taki nawet nie jest zakończony egzaminem. PO prostu masz przyjść i posłuchać, zapłacić i już masz prawko z powrotem w swojej kieszeni. Ile zapłacić, ktoś mógłby słusznie zapytać. Nie podano jeszcze oficjalnego cennika, ale krążą pogłoski, że taki kurs miałby kosztować nawet 2 000 zł. Mało tego od 17 września punkty już nie anulują się automatycznie po roku od ich otrzymania, ale po dwóch latach od daty opłacenia mandatu. Według ustawodawcy ma to poprawić ściągalność tych mandatów. Według nas pomysł co najmniej nieskuteczny, ale wrócimy za pół roku z głośnym "a nie mówiłem" na ustach, kiedy będziemy mieć pierwsze statystyki.

Było: - maks. 400 zł - nie częściej niż raz na pół roku - egzamin sprawdzający - jednorazowo maks. 6 najstarszych punktów karnych - punkty anulują się automatycznie po roku od otrzymania

Jest: - podobno ok. 2 000 zł - raz na 5 lat (Jeśli stracimy prawo jazdy za punkty drugi raz w ciągu 5 lat od ostatniego kursu, nie możemy przejść go ponownie. Wita szkoła jazdy i cały proces razem z egzaminem z teorii i koniecznością wyjeżdżenia godzin) - brak egzaminu sprawdzającego (zwykłe szkolenie — odbębnij godziny i po temacie, możesz wracać na drogi) - punkty anulują się dopiero po 2 latach i to od momentu opłacenia mandatu, a nie jego otrzymania

Wychodzi na to, że w Ministerstwie Infrastruktury pracują bardzo zdolni ludzie. Kręcili prosty bat na kierowców, a wyszła im zaawansowana dojarka. Znowu.